Tydzień temu zakończyły się na SGH zajęcia roku akademickiego 2014-2015. W związku z tym pozwalam sobie przytoczyć ciekawe przemyślenia prof. Czachorowskiego (za jego uprzejmą zgodą) na temat tego, czy wykłady powinny być dla studentów obowiązkowe. Zainteresowanych odsyłam do całego cyklu tekstów na tent temat na blogu Profesora: http://czachorowski.blox.pl/2015/05/O-obowiazkowych-wykladach-Cz-8-Podsumowanie.html
Jakie są argumenty za obowiązkowymi wykładami na uczelniach
wyższych? Przeglądając różne internetowe dyskusje znalazłem i takie
uzasadnienie, chyba najważniejsze.
„Skoro dla braci studenckiej znawca tematu (czytaj wykładowca)
przygotowuje wykład na najwyższym poziomie, zgodnie ze swoją wiedzą,
popartą najnowszymi badaniami naukowymi w tej dziedzinie, a także często
i praktycznym doświadczeniem, chcąc przekazać to, co w danej
dziedzinie/dyscyplinie najcenniejsze i najważniejsze, to robienie łaski i
zaszczycanie swoją obecnością na wykładach uważam za delikatnie mówiąc
niestosowne.” Tak więc chcemy studentów na wykładzie bo sami się napracowaliśmy i oczekujemy uznania.
Bo skoro ja się napracowałem to klient musi to kupić? Skoro górnik
ciężko pracuje, albo rolnik, albo robotnik w fabryce samochodów i lamp
naftowych, to musi być… interwencyjny skup towarów, nawet nikomu nie
potrzebnych? Skoro się namęczyłem, to obecność na wykładzie i szacunek
się należy jak psu kiełbasa? Czy na prawdę zaledwie na tyle
(rozpaczliwych gestów) stać środowisko akademickie? Nie, sądzę. Myślę,
że na wiedzę jest zapotrzebowanie. I na wykłady także.
„Wykłady są immanentnym składnikiem studiów. Za czasów moich
studiów, bez wiedzy z wykładów nie sposób było zdać egzaminów. Sporo
pytań odnosiło się do wiedzy najłatwiej a czasami jedynie dostępnej
poprzez wykłady.” Czasy się zmieniły, pisałem w poprzednich
wpisach. Obecnie wykłady nie są głównym źródłem informacji, bo
komunikacja się zmieniła. Zmienił się kontekst i otoczenie edukacji.
Pora do zauważyć.
Inny argument: mają chodzić, bo nie będą przygotowani na egzamin? Czy
aby na pewno? I drugie pytanie: czy egzamin układamy pod wykłady (żeby
chodzili), czy też wykłady i egzamin dostosowujemy, aby osiągnąć
zaplanowany efekt kształcenia? „Dziwi mnie, że studenci poświęcają
swój czas na protesty przeciwko obowiązkowym wykładom, których celem
jest poszerzenie ich wiedzy, zamiast wymagać od uniwersytetu zmian,
które rzeczywiście pomogłyby im w studiowaniu oraz dalszej karierze, tj.
wyższe stypendia, lepsze warunki lokalowe, lepiej wyposażone biblioteki
itd.” Czy na pewno wszystkie wykłady poszerzają wiedzę? Przykładowa wypowiedź studenta: „tylko 1 na 10 wykładów jest wartościowy”. To
jest skala naszej jakości i studenckich oczekiwań. Przymuszaniem do
wykładów (modyfikując regulaminy) niczego dobrego nie osiągniemy. Współczesna innowacyjna gospodarka oczekuje
nie karnych, pruskich rekrutów tylko ludzi myślących, aktywnych,
rozumiejących, kreatywnych. Pruski dryl nie jest metodą na kształcenie
kadr dla gospodarki opartej na wiedzy. Odwoływanie się do przeszłości „bo kiedyś tak było i było dobrze”
także jest nietrafionym anachronizmem. W ostatnich dziesięcioleciach
wiele się zmieniło zarówno w technologii komunikacji jak i samym
społeczeństwie.
No dobrze, w regulaminie zapiszemy, że obecność na wykładach jest
obowiązkowa. Co osiągniemy? Dobre samopoczucie, że ktoś nas słucha? A
czy będzie rzeczywiście słuchał czy tylko udawał, że słucha? Tak jak w
szkole, pojawi się dużo zwolnień lekarskich i innych przypadków
losowych. Jeśli niechciane i nudne, to zrodzi negatywne nastawienie do
całego uniwersytetu. Jest problem, to fakt. Szukajmy jednak przyczyny.
Szukajmy innych sposobów motywowania i pokazywania sensu (a czy aby sami
ten sens znamy?).
W kilku odsłonach (część 1, część 2, część 3, część 4, część 5, część 6 i część 7)
, analizowałem argumenty za i przeciw obowiązkowej obecności studentów
na wykładach. Dla lepszego zobrazowania opisałem dwa przykłady (studium
przypadku) ze szkoleniem pracowniczym oraz wykładem na konferencji.
Chciałem w ten sposób pokazać jak to wygląda z drugiej strony i że nie zawsze osiągamy na wykładach to, co zamierzamy. Wykład
może być odebrany jako zły nie dlatego, że jest na niskim poziomie, i
nie dlatego, że studenci są leniwi i nie chcą się kształcić. Może wynikać z niedostosowania do kontekstu.
Wydaje mi się, że uczelnie wyższe potrzebują rzeczywistego wyboru
zajęć oraz zwiększenia ilości ćwiczeń i zajęć praktycznych. A same
wykłady potrzebują wspomagania materiałami e-learningowymi i cyfrowego
zaplecza z repozytorium materiałów. Obecnie wykład służy nie tyle do
przekazywania informacji (bo są efektywniejsze sposoby), co do pokazywania sensu studiowania
w ogóle i danej dyscypliny w szczególności, do ułatwiania zrozumienia,
pomocy w budowaniu konstruktu – indywidualnego systemu wiedzy (odwołując
się dom konstruktywizmu). W końcu wykład to okazja do budowania więzi (przez bezpośredni kontakt – tu odwołuję się do konektywizmu jako koncepcji pedagogicznej).
Zamiast skupiać się na zapisach w regulaminie, a potem sprytnych
sposobach na sprawdzanie listy obecności i zapobieganiu różnym
fałszerstwom, skupmy się na efekcie kształcenia. Na celu oraz na misji uniwersytetu.
Nie jest to łatwe, ale łatwo to już było. Nadeszły ciężkie czasu.
Skupmy więc wysiłki na rzeczywistych efektach kształcenia a nie na
biurokratycznej sprawozdawczości. I żeby wykłady były słuchane… trzeba mieć coś istotnego do powiedzenia.
Czy mamy? Tak więc skupmy się na efektach kształcenia a nie na siłowym
zaganianiu studentów na sale wykładowe. Jeśli już zwerbalizujemy
pożądane efekty, to wtedy będziemy mogli pomyśleć jak je osiągnąć (jaka
forma edukacji). Przy przykładowym (wykorzystanym jako studium
przypadku) szkoleniu bhp aż prosi się o multimedialne materiały
e-learningowe i ćwiczenia praktyczne. Być może warto w taki sposób
pochylić się nad wszystkimi zajęciami. Lepsze jest wrogiem dobrego.
No tak, ale pojawia się problem biurokratyczny, który wyjaśnia
dlaczego jest w ofercie uniwersyteckiej tak mało treści e-learningowych.
Bo jak opracuję kurs e-learningowy, to tylko raz policzą mi godziny.
Potem nie mam pensum i zostanę bezrobotny. A tak, zawsze mam godziny
(tylko siłą muszę studentów zagnać do sali). Szkolenie bhp jest
obowiązkowe, z podanym wymiarem godzin. Nie efektów, ale godzin. Godziny
szkoleniowe łatwo policzyć, sprawdzić i wpisać do sprawozdania. Każda
kontrola sprawdzi w papierach i będzie zadowolona.
Jak sprawdzać efekty? Z całą pewnością nie jest łatwo. Jakże łatwo
nam sprawdzić obecność, a jak trudno sprawdzić efekty kształcenia! Łatwo
można sprawdzić wiedzę faktograficzną, znacznie trudniej umiejętności i
kompetencje miękkie. Widoczny jest więc w uniwersyteckiej codzienności
prymat biurokracji i papierowej sprawozdawczości nad sensem i
efektywnością. Dlatego nudzimy się na długim szkoleniu bhp, a studenci
na wielu naszych zajęciach. W pewnym sensie jest to kwintesencja
problemów kształcenia uniwersyteckiego. Trzeba zmienić cały system!
Potrzeba nam ogólnouniwersyteckiego szukania sensu: zrozumieć obecną
sytuację, znaczenie edukacji we współczesnym społeczeństwie,
uwarunkowanie komunikacji itd. Żeby skupić się na efektach kształcenia
najpierw musimy je mądrze i trafnie sformułować. Jakie efekty uznać za
ważne i jak je mierzyć (czy osiągnęliśmy zakładany rezultat?). Takiej
dyskusji akademickiej najwyraźniej brakuje lub jest rachityczna i na
obrzeżach. Gros wysiłku idzie i pozorowanie na papierze. Męczymy się
sylabusami i wymyślaniem regulaminów z obowiązkowymi wykładami (i jak to
sprawdzić), obmyślamy rozległe procedury. Wysiłek czasowy wielki… ale
rezultaty nie dają nam najwyraźniej satysfakcji.
Co mi te blogowe rozmyślania dały? Pisanie i
porządkowanie myśli dla mnie było owocne. Trochę się poukładało i mam
pomysły na drobne zmiany w swoich wykładach i łączeniu z innymi formami
dydaktycznymi. Zrobić to, co mogę w określonych ramach prawnych i
organizacyjnych. Oczekując zmian systemowych mogę przecież zrobić choć trochę tam, gdzie ode mnie zależy.